2021

 

RECENZJE:

https://miastoliteratury.com/aktualnosci/marcjanna/ 

"Helena Hejman, 01.02.2023, nr 4 [2/2023] recenzja

„Nie wiadomo gdzie bywa kiedy jest”, fot. Lena Pelowska
„Nie wiadomo gdzie bywa kiedy jest”, fot. Lena Pelowska

Recenzja tomiku poetyckiego Leny Pelowskiej Marcjanna idzie na wojnę (Fundacja Duży Format, Warszawa 2021).

„Zacznijmy od sprawy prezentacji. Jak przedstawiać się mają kobiety, skoro są pozbawione własnych nazwisk? Te należą do mężczyzn. Kobiety mają tylko imiona” – owo bystre, lecz gorzkie spostrzeżenie, pochodzące z Błon umysłu Jolanty Brach-Czainy („córki Ireny, wnuczki Bronisławy, prawnuczki Ludwiki”), czyta się o wiele raźniej w kontekście debiutanckiego tomiku poetyckiego Leny Pelowskiej Marcjanna idzie na wojnę. Bohaterka tej książki ma bowiem przede wszystkim – a nie „tylko” – imię.

Imię zresztą do niej pasujące, wibrujące, brzemienne w herstorie. Choć w przeciwieństwie do nazwiska nie pozwala ono na zejście w głąb genealogii, jego znaczenia przebiegają przez całą skalę kobiecych przemian, wojen, upadków i wniebowstąpień, zapisanych w poezji Pelowskiej, towarzysząc bohaterce w wędrówkach po Gdańsku różnych czasów i pokoleń.

Dowodów na to, że tytułowe imię stanowi wielowymiarowy przewodnik po treściach tomiku, dostarcza już otwierający go wiersz Marcysia, w którym okrzyk: „Marca! Ty wariatko!” dobiega „zza rogu Ogarnej”, ścigając peerelowską uczennicę, opisaną w konwencji chłopczycy i marzycielki przez klasycznie „Podrapane kolana, / poplamione piórem ręce / i książki pod pachą”. Marca „leci jak strzała / wysłana w stronę wroga”, co uruchamia pierwszą wojenną metaforę tomiku, a zarazem odsyła do etymologii imienia, które oznacza – ni mniej, ni więcej – poświęconą Marsowi. Padające tu zdrobnienie dodatkowo kojarzy się z wiadomym miesiącem przedwiośnia i jego kapryśną aurą: „Marca! Gdzie ja znajdę drugą taką, / co wymyka mi się z rąk jak marcowy deszcz”. Od samego początku w imieniu Marcjanny splatają się więc najistotniejsze wątki tego tomiku: kobiecość, wojna (choćby płci) i Gdańsk. Aczkolwiek kryje się w nim znacznie więcej.

Marcjanna nieuchronnie kojarzy się uchu z Marianną, które to imię ewokuje z kolei równościowe, braterskie i wolnościowe hasło rewolucji francuskiej. Marcjanna brzmi jak niedokładne, ale za to współczesne, feministyczne echo Marianny: „walczą z nią teraz samotnie / słowa spisane na dwóch tablicach”, „kiedyś skruszy ten cały granit / przestanie milczeć / stworzy nowy świat / dla dzieci i kobiet”. W wierszu Marcjanna wymyśla swoje alter ego, z którego pochodzą powyższe wersy, dochodzi nie tylko do konfrontacji bohaterki z prawem bosko-męskim i do projekcji pokojowego świata, ale też do pomnożenia „ja” w siostrzanym alter ego, które „jest kobietą / mówi o sobie w liczbie mnogiej”, a w ostatnim, tytułowym, wierszu wyrusza na wojnę z własnym ciałem i frekwencyjną przewagą mężczyzn na porodówce, by – przewrotnie – rodzić dziewczynki.

Nie bez powodu Marcjanka brzmi jak Marsjanka: kobieta „nie z tej ziemi” (jak w wierszu kot marsjański), a dokładniej – z Marsa, łącząca – nie bez trudności – „mózg mężczyzny / z sercem kobiety” (Marcjanna z okna), odkrywająca powinowactwa języków fizyki, matematyki i poezji, doświadczająca niekiedy kosmicznego wprost wyobcowania… Cóż, o Marcjannie można pisać dużo i długo, by w ten sposób – poprzez wszystkie tak różne, acz dziwnie spójne, wersje tej bohaterki lirycznej – opowiedzieć o tomiku Leny Pelowskiej. Ale ponieważ Marca jest naprawdę sympatyczną i fascynującą postacią, nie chcę do końca pozbawiać czytelniczek i czytelników przygody jej odczytywania, rozumienia, poznawania. 

Z notki wydawniczej na skrzydełku okładki dowiadujemy się, że wiersze składające się na Marcjannę powstawały przez kilkanaście lat, dojrzewały więc razem z autorką i resztą świata, co widać poniekąd w kreowanej przez nie panoramie czasoprzestrzennej: bohaterka zjawia się przy grzebaniu poległych z Westerplatte i w peerelowskiej „tysiąclatce”, raz nosi pod pachą książki, a w innym wierszu laptopa. Tomik konstruują cztery cykle oznaczone cyframi rzymskimi – wstępnie ich dominanty można by streścić w ten sposób: I – młodość w Gdańsku, II – fizyka, czyli poezja, III – rozczarowania, upadki, śmierci, IV – wojna według mężczyzn i wojna według Marcjanny.

Miasto – w sposób bezpośredni, poprzez nazwy ulic, dzielnic czy miejsc historycznych – najbardziej obecne jest w pierwszym cyklu. W pozostałych wchodzi za to w wyrafinowany, czasem przewrotny dialog z fotografiami gdańskich miejsc, wykonanymi przez poetkę, pozwalającymi wyobrażać sobie nieobecną na nich Marcjannę jako genius loci („nie wiadomo gdzie bywa kiedy jest”, samotność). Ten trop zresztą wyraźnie podsuwany jest przez wiersz Marianna z Westerplatte:

dziewczęta z Dolnego Miasta
ze Stogów i z Przeróbki
słyszały nieco o Marcjannie

kiedy grzebano na Westerplatte
ona chodziła wzdłuż brzegu
szeptała falom słowa pociechy
rzucała kamyki w ciemność

znają ją inżynierowie z portu
choć żaden osobiście
jest nazbyt płocha

to dziewczę z czarną duszą
włóczy spódnice
po krzakach i płotach
suszy włosy na wietrze

nosi w sobie wojnę wewnętrzną
przegrała ponoć pierwszą bitwę
i los jej niepewny

Gdańsk, w który zapuszcza się bohaterka wierszy, nie jest miastem z pocztówki. Marcjannie najbliższe są mniej uczęszczane rejony – choćby podmokłe łąki Dolnego Miasta, które „przynoszą jej małą śmierć / w postaci astmy”, ale też pozwalają znaleźć się na marginesie burzliwej rzeczywistości: „przez słomkowy kapelusz / świat zdaje się tracić swój wojenny sens”. W poezji Pelowskiej konkretne gdańskie miejsca sąsiadują bezpośrednio z próżnią kosmiczną: na żurawiu odbywa się „wielka komunia / z zimnym kosmosem”, a stocznia przypomina przylądek Canaveral, z którego startują wahadłowce NASA, upodabniając morskie wyprawy do międzygwiezdnych poszukiwań nowej ziemi obiecanej. W podobny, naturalny sposób przenikają się tu ze sobą mowa wiązana i język nauk ścisłych. Lena Pelowska to w końcu poetycki pseudonim Magdaleny Kuśmirek, z wykształcenia fizyczki. Polecam sięgnąć do wiersza Marcjanna wytycza granice, by przekonać się, jak wybrzmiewać może „spirala Fibonacciego”, albo do Ucieczki ze szklanej kuli, by ocenić romansowy potencjał „podwójnej maszyny Turinga”.

Wiersze Pelowskiej utrzymane są w bardzo różnych tonacjach – nie sposób wspomnieć tu o wszystkich, ale to ów gradient między nastrojem dziewczęcej beztroski a przekonująco wydobytym mrokiem kobiecej rozpaczy, ostateczności, także zwątpień macierzyństwa, stanowi w moim odczuciu największy ich walor. Marcjanna „idzie na wojnę”, ponieważ „zawsze jest jakaś wojna” i zawsze jest kolejna, nowa wolność do wywalczenia. Stan wojny odzywa się jednak w tej poezji nieco inaczej niż w słowniku historii: czasem jest zmaganiem wewnętrznym, znakiem niezgody na niesprawiedliwość i nierówność, byciem obywatelką, a czasem przeciwstawianiem niemych kobiecych działań agresywnym mechanizmom męskich konfliktów zbrojnych (wojna stuletnia i rozchodniaczek). Można zrozumieć, dlaczego Marcjanna wymyśla alter ego, które stanowi kobiece „my”. W końcu jej imię jest nazwą tyleż własną, co kolektywną.

 http://dajprzeczytac.blogspot.com/2022/01/marcjanna-idzie-na-wojne-lena-pelowska.html 

 Marcjanna idzie na wojnę to swoista liryczna biografia kobiety, której życiorys wpisany jest w konkretną przestrzeń. Nie znaczy to jednak, że Marcjanna jest wsobna, raczej z jej – osobistej przecież – historii tworzy się opowieść niezwykle uniwersalna.

Lena Pelowska prezentuje nam Marcjannę „od początku”. A więc, trzymając się linii chronologicznej, najpierw poznajemy małą „Marcysię”. Na wiersze składają się zazwyczaj krótkie migawki, będące niczym filmowe kadry – np. „podrapane kolana, / poplamione piórem ręce / i książki pod pachą”. Dziewczynka chodzi do szkoły „od poniedziałku do soboty”, co już nieco nam przybliża „czas akcji” czy może raczej wiek bohaterki zbioru („urodziła się za okupacji sowietów”). Wszak nie jest tu istotne kiedy Marcjanna nam się objawia, bo Pelowska udowadnia, że to, co nam przekazuje swoją bohaterką ma charakter ponadczasowy.

Obserwujemy pierwsze sukcesy szkolne i kolejne kroki w dojrzałość Marcjanny Seller. Dostrzegamy w niej młodzieńczy zew i odwagę – „niczego się nie boi”. Aż przyjdzie ta pierwsza lekcja strachu – „czarny wiersz”. Marcjanna dorasta wraz ze swoim miastem, które odbudowuje się z gruzów. Pelowska subtelnie nawiązuje do historii Gdańska, czyniąc go tłem dla poczynań Marcjanny. Pojawiają się zatem odwołania do powojennych losów miasta czy do wydarzeń w stoczni. Autorka tworzy liryczną mapę miasta, gdzie wspominane punkty odcisnęły swój ślad na życiu bohaterki, ale także i Polaków w ogóle.

Marcjanna poszukuje, m.in. wiary, nie tylko w Boga, ale i „w ocalenie”. Dlatego sonduje autorytety, lecz one zawodzą. Gdzie zatem odnaleźć wskazówki? Błąka się więc Marcjanna (dosłownie i w przenośniach), odwiedza ciemne zakamarki, z których szybko musi umykać, jak radzi jej podmiot, pełniący funkcję przewodnika i narratora.

Snując się po mieście (teraźniejszym i przeszłym) Marcjanna kreśli także własną biografię. Podglądamy jej metamorfozę. Z dziewczynki staje się kobietą. Choć wcale nie jest łatwo. Bo płeć bywa źródłem problemów. Nie tylko na tle spraw intymnych, ale choćby i zawodowych. Dziewczyna w męskim świecie jest „liczbą urojoną”. Zresztą, wśród pań wcale nie jest lepiej, dlatego „Marcjanna nosi w sobie samotność”. Ale i bohaterka kiedyś spotka swojego „Heńka”. Czy to wreszcie przyniesie jej spełnienie?

Pelowska pisze o Marcjannie, ale w tej bohaterce udaje się autorce zmieścić wszystkie Marcjanny świata, a nawet więcej, bo i po prostu każdą kobietę. Ileż mamy punktów wspólnym z Marcysią, ile podobnych sytuacji nas spotkało, jak wiele emocji z nią dzielimy!

W tle poetka charakteryzuje naszą najbliższą przestrzeń. Jak się okazuje – wszędzie taką samą. To więc uniwersalny obraz Polski, gdyż w każdym zakątku dojrzewa jakaś Marcjanna, której młodzieńcza naiwność i wiara boleśnie zderza się w tzw. dorosłością czy może po prostu: rzeczywistością.

Jest wreszcie Marcjanna figurą literacką. Nie tylko można odnaleźć w niej historie kobiet czy Polaków w sensie ogólnym. Jest także symbolem: nieustannych poszukiwań, marzeń o wolności oraz pamięci. Bywa także wizerunkiem z krzywego zwierciadła, bo Pelowskiej nie jest obca także i ironia. Wreszcie to właśnie Marcjanna „opowiada” Gdańsk (i cały świat). Wiemy przecież o nim stąd, że ona się w konkretnych miejscach pojawia, to ona wskazuje nam to, co warte odnotowania, wydobywa z czeluści zbiorowych wspomnień to, czego zapomnieć nie wolno.

W Marcjannie… jakby ścierały się dwa nurty o silnych prądach – z jednej strony jest to, co rzeczowe, naukowe, fizyczne, oparte na faktach i doświadczeniach (dodatkowo obrazowane świetnymi zdjęciami Palowskiej). Z drugiej zaś są wiersze, a więc poezja, sfera pewnego rodzaju magii, emocji i przeczuć; tu również wpisuje się to, co metafizyczne, co kryje się w zjawiskach, w snach czy intuicji. To, co jest realnie (albo tylko w domyśle czy pragnieniu) jest tak samo ważne jak to, czego nie ma. Ta podwójność (z naczelną opozycją dobra i zła) jest też wpisana w biografię Marcjanny.

Bardzo udany to debiut poetycki. Wielką przyjemność sprawia obserwowanie Marcjanny oraz jej „wojen” (często nieuświadomionych) z sobą, z otoczeniem i światem – „zawsze jest jakaś wojna”. Do tego Lena Pelowska pisze świadomie, spójnie spinając całą konstrukcję. Z przyjemnością odkrywamy także wszelkie odniesienia, m.in. do Gdańska, do historii w ogóle, do tekstów kultury (w tym do Biblii) czy choćby do… tradycji lub przesądów. Lektura, w której przy każdym kolejnym odczytaniu wydobywa się więcej!

 

Spotkanie promujące książkę można obejrzeć na kanale FDF – klik

Wydawnictwo: Fundacja Duży Format

 Opublikowano , autor:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz