wtorek, 28 grudnia 2010

minus dwadzieścia


jesteś poważnie niewidoczną
stroną księżyca dla niepoznaki
zasypuje wszystko biały śnieg

anioły z pewnością uciekły
przez uchylone okno powiedz
kto teraz ochroni moje dzieci

wśród nierealnych kształtów
jestem realna do minus 20
niech to będzie ostatnia myśl
przed twoim zamarznięciem

piątek, 26 listopada 2010

narybek


Każdego słonecznego ranka
Wsiada na rozchybotaną łódź
Odbija od brzegu

Ciągnie się za nią zapach płodności
Wiatr owinięty wokół włosów
Uparcie rozplątuje warkocze

W rękach siatki z narybkiem
Wyrzucone na głębię
Rozpływają się szybko
By nigdy nie wrócić

Co wieczór powrót łódką
Zasłuchana w plusk fal
Składa dwa drobne wiosła
Na krawędzi

Jutro

Koniec

pocztówka z malediwów


z pozdrowieniami od dobrej wróżki
kartka z malediwów rozkładówka z pamięci
pachnie jej dłońmi składana we czworo
słuchaj jak pięknie zachody trwają całą noc
ranki wspinają się ciepłym złotem w górę ud
nie śpimy w ogóle nie śpimy

nasz szklany domek nowożeńców
słomianym dachem wsparty jest o gwiazdy
w schłodzonym pod podłogą dzbanie
czerwone wino tętni w każdą noc
nie śpimy w ogóle nie śpimy

właściciel łodzi nie rozumie naszych słów
zabiera nas we wszystkie strony nieba
rozlewam się gdy pada
na dobre i na złe aż do ostatniego dnia
nie śpię w ogóle nie śpię kochany

let the music play!



let the music play!
wiedziony czarnym kółkiem
horyzont śmiga w prawo
ciemne niebo na lewo

let the music play!
z piaskiem we włosach
wewnątrz smagłego smoka
zabieram wiatr moich myśli

let the music play!
jedziemy razem w świt
zginiemy o zmroku
w gęstwinie szarych fiordów

let the music play!
poza zasięgiem twego wzroku
jest ciepłe życie wśród chłodnych zórz
zapomnisz o nas
już zapomniałeś
już!

let the music play!

wielki błękit



usta wezbrały wodą
pęknięcie tamy nastąpiło o ósmej wieczorem
kiedy łapali trwożliwie za wiosła

za oknem restauracji wielki błękit
na złość słoneczny zachód rozkwitał malinowo
spieniał się tuż nad taflą wody i płukał do czysta

zapatrzeni w horyzont w powodzi słów topili żale
niesione przypływem wynosiły na wierzch barwne widokówki
uderzały o brzeg i rozkładały się jak talia kart

a potem pochyleni coraz bardziej nad szkłem stolika
zbliżali ku sobie uszka filiżanek
aż wpadł w nie ciemny błękit i zatonął