piątek, 26 listopada 2010

narybek


Każdego słonecznego ranka
Wsiada na rozchybotaną łódź
Odbija od brzegu

Ciągnie się za nią zapach płodności
Wiatr owinięty wokół włosów
Uparcie rozplątuje warkocze

W rękach siatki z narybkiem
Wyrzucone na głębię
Rozpływają się szybko
By nigdy nie wrócić

Co wieczór powrót łódką
Zasłuchana w plusk fal
Składa dwa drobne wiosła
Na krawędzi

Jutro

Koniec

pocztówka z malediwów


z pozdrowieniami od dobrej wróżki
kartka z malediwów rozkładówka z pamięci
pachnie jej dłońmi składana we czworo
słuchaj jak pięknie zachody trwają całą noc
ranki wspinają się ciepłym złotem w górę ud
nie śpimy w ogóle nie śpimy

nasz szklany domek nowożeńców
słomianym dachem wsparty jest o gwiazdy
w schłodzonym pod podłogą dzbanie
czerwone wino tętni w każdą noc
nie śpimy w ogóle nie śpimy

właściciel łodzi nie rozumie naszych słów
zabiera nas we wszystkie strony nieba
rozlewam się gdy pada
na dobre i na złe aż do ostatniego dnia
nie śpię w ogóle nie śpię kochany

let the music play!



let the music play!
wiedziony czarnym kółkiem
horyzont śmiga w prawo
ciemne niebo na lewo

let the music play!
z piaskiem we włosach
wewnątrz smagłego smoka
zabieram wiatr moich myśli

let the music play!
jedziemy razem w świt
zginiemy o zmroku
w gęstwinie szarych fiordów

let the music play!
poza zasięgiem twego wzroku
jest ciepłe życie wśród chłodnych zórz
zapomnisz o nas
już zapomniałeś
już!

let the music play!

wielki błękit



usta wezbrały wodą
pęknięcie tamy nastąpiło o ósmej wieczorem
kiedy łapali trwożliwie za wiosła

za oknem restauracji wielki błękit
na złość słoneczny zachód rozkwitał malinowo
spieniał się tuż nad taflą wody i płukał do czysta

zapatrzeni w horyzont w powodzi słów topili żale
niesione przypływem wynosiły na wierzch barwne widokówki
uderzały o brzeg i rozkładały się jak talia kart

a potem pochyleni coraz bardziej nad szkłem stolika
zbliżali ku sobie uszka filiżanek
aż wpadł w nie ciemny błękit i zatonął