wtorek, 12 lipca 2011

hobby


kątem oka cię widzę
myślałeś pewnie że ja
nie mam kąta oka a mam
zwijasz się w harmonijkę

pytają mnie czy dobrze się czuję
nie wiedzą jak bardzo mogliby
pytać ciebie ale jesteś przecież
niewidzialny

zostawiasz ślad
rozpuszczam dzieci w szklance
syczą i bąbelkują
spiję je na dwa hausty

potem spakuję się na temat naukowy
wiersz może być o wszystkim
byleby nie o tobie
to takie hobby

niedziela, 3 lipca 2011

noe


po wielkiej suszy
przychodzi wielka powódź
powiedział noe po czym się zawieruszył
wśród statków na zmywaku

suche miał usta i suche myśli
nie wiedział ile w nas sahary
jedno ziarenko starczy
żeby dotkliwie uwierać

a tu ulewa drży w powietrzu
strunami się napina deszcz
niepoetycko moknę
gdzież jest mój noe

piątek, 20 maja 2011

niepoważnie



całować się ze śmiercią
poznać jej wonny smak
nim stanie się modny tego lata
nim spowszednieje koniec

jesteśmy w wesołym miasteczku
rollercoaster rozmazał cię po niebie
macham białą chustką a wszystko
pogrąża się w białej mgle

czekam jeszcze na procesję i kwiaty aż
śmiech nam przebiegnie poprzez mózg
kończymy się niepoważnie
choć nawet nie zaczęliśmy

znów idzie koniec świata

niedziela, 10 kwietnia 2011

spacer po smutku


to będzie długi spacer po smutku werterze
wyślę ci potem kartkę zresztą możesz mnie tutaj
odwiedzać zamknięte jest tylko w niedzielę
wyrabiam ciasto przez mąkę nie sięgam do drzwi

tramwaj dojeżdża teraz do plaży rozjeżdża molo
są nawet koleiny widok na piasek i tłumy ziarenek
ściskają się razem tulą i świszczą słowa
o tym że kiedyś i o tym że nigdy

noszę w środku kamieniołom za daleko było dźwigać
pachnące krążki na stół pospiesznie składane
pascha bo święta za oknem rozlane po kropelkach
wśród tylu sprzętów wewnątrz

ciągle chodzę werterze czuję że kiedy stanę
śmierć dotknie moje ciasto i nigdy nie wyrośnie
dlatego znowu idę na długi spacer po smutku
pozostała już tylko kwestia win

wtorek, 29 marca 2011

mgła


śmierć ta głupia zazdrośnica przysiadła
na drodze i udaje że chce nas pogodzić

przenosi na plecach przez zamgloną
przestrzeń ostatnie słowa nie wierzę jej

zaraz potem łasi się do nóg moich dzieci
wmawia im że jest słodkim ciastkiem

dostałam od tego wszystkiego
uczulenia na życie

środa, 16 marca 2011

...


mam wrażenie że ta autostrada
kończy się na ścianie płaczu
a tyś nie wierzył że zstąpią po ciebie
zastępy że będą się tak fatygować

jest tylko jeden poziom nieśmiertelność
i niecierpliwym dany jest obficie
przywołaj mnie kiedy zatęsknisz

czwartek, 3 marca 2011

palcem po krawędzi galaktyki


szalejemy jak tylko mogą szaleć
planety na uwięzi swoich słońc
ze świstem magnetycznych pól
przez mroczne mknąc przestrzenie

pomiędzy nami lata świetlne
pomiędzy nami całe niebo
pomiędzy nami pustka
czterech ścian wszechświata

piątek, 4 lutego 2011

widok na plac zabaw


mamy naprawdę ciekawy widok
na brzegu drewnianej poręczy
chłopiec i dziewczynka

uczą się ról na pamięć
za każdym razem mniej słów
choć kwestie coraz trudniejsze

ja zliczam ruchy płodu
ty zliczasz spadające gwiazdy
na rozbujanej huśtawce

nie można za wcześnie wysiąść
choć tego nie wiemy na pewno
niejedno mamy w głowie

wtorek, 25 stycznia 2011

mijanki na molo



o mały włos wpadlibyśmy na siebie w drzwiach
nie dojechał pociąg do stacji bądź zdrów
ale i tak ciągle o tobie myślę

na poplamionych chodnikach słono rozlewa się słońce
zmoczeni po kolana zapłacimy za nie wszyscy
mroźną nocą słaniamy się sobie a muzom

kiedy tak liczę krople i stukam palcem w parapet
mijasz mnie w myślach o tym samym świcie
na molo w upalne lato

niedziela, 16 stycznia 2011

klif


wyjęta z objęć
strącona z klifu
resztę życia spędzi w ruchu

z tej perspektywy
można poznawać zupełnie inne
piękno słów

ciągną się
smugą poprzez przestrzeń
wyprzedzają nas

czas nie ma znaczenia
odkąd znamy
swój klif

piątek, 7 stycznia 2011

pocztówka z pomarańczą


przyglądamy się owocom
to winna chwila prawdy
co z nas pozostanie gdy

siateczka włókien tętni
póki nie wyschną w nas soki
bardzo byśmy nie chcieli

znalazłam już swoją pestkę
oglądam ją pod światło
tak mała przy twojej

wtorek, 28 grudnia 2010

minus dwadzieścia


jesteś poważnie niewidoczną
stroną księżyca dla niepoznaki
zasypuje wszystko biały śnieg

anioły z pewnością uciekły
przez uchylone okno powiedz
kto teraz ochroni moje dzieci

wśród nierealnych kształtów
jestem realna do minus 20
niech to będzie ostatnia myśl
przed twoim zamarznięciem

piątek, 26 listopada 2010

narybek


Każdego słonecznego ranka
Wsiada na rozchybotaną łódź
Odbija od brzegu

Ciągnie się za nią zapach płodności
Wiatr owinięty wokół włosów
Uparcie rozplątuje warkocze

W rękach siatki z narybkiem
Wyrzucone na głębię
Rozpływają się szybko
By nigdy nie wrócić

Co wieczór powrót łódką
Zasłuchana w plusk fal
Składa dwa drobne wiosła
Na krawędzi

Jutro

Koniec

pocztówka z malediwów


z pozdrowieniami od dobrej wróżki
kartka z malediwów rozkładówka z pamięci
pachnie jej dłońmi składana we czworo
słuchaj jak pięknie zachody trwają całą noc
ranki wspinają się ciepłym złotem w górę ud
nie śpimy w ogóle nie śpimy

nasz szklany domek nowożeńców
słomianym dachem wsparty jest o gwiazdy
w schłodzonym pod podłogą dzbanie
czerwone wino tętni w każdą noc
nie śpimy w ogóle nie śpimy

właściciel łodzi nie rozumie naszych słów
zabiera nas we wszystkie strony nieba
rozlewam się gdy pada
na dobre i na złe aż do ostatniego dnia
nie śpię w ogóle nie śpię kochany

let the music play!



let the music play!
wiedziony czarnym kółkiem
horyzont śmiga w prawo
ciemne niebo na lewo

let the music play!
z piaskiem we włosach
wewnątrz smagłego smoka
zabieram wiatr moich myśli

let the music play!
jedziemy razem w świt
zginiemy o zmroku
w gęstwinie szarych fiordów

let the music play!
poza zasięgiem twego wzroku
jest ciepłe życie wśród chłodnych zórz
zapomnisz o nas
już zapomniałeś
już!

let the music play!

wielki błękit



usta wezbrały wodą
pęknięcie tamy nastąpiło o ósmej wieczorem
kiedy łapali trwożliwie za wiosła

za oknem restauracji wielki błękit
na złość słoneczny zachód rozkwitał malinowo
spieniał się tuż nad taflą wody i płukał do czysta

zapatrzeni w horyzont w powodzi słów topili żale
niesione przypływem wynosiły na wierzch barwne widokówki
uderzały o brzeg i rozkładały się jak talia kart

a potem pochyleni coraz bardziej nad szkłem stolika
zbliżali ku sobie uszka filiżanek
aż wpadł w nie ciemny błękit i zatonął